Szukam takich rozwiązań, które mogą przyciągnąć ludzi do związku. I chyba przynosi to pozytywne rezultaty, bo od 2014 r. nie było u nas spadku „uzwiązkowienia” – mówi Marek Bogusz, przewodniczący Zarządu Regionu Podbeskidzie NSZZ „Solidarność”, w rozmowie z Marcinem Koziestańskim.

Redakcja: Jakie obecnie problemy, niezwiązane z pandemią koronawirusa, są w regionie Podbeskidzie?

Marek Bogusz: „Solidarność” próbuje rozwiązać problem, jaki pojawił się z lotniczym pogotowiem ratunkowym. Chodzi o to, żeby helikopter, który tymczasowo stacjonuje w Czechowicach-Dziedzicach, stacjonował tam na stałe. Jest to związane z rosnącą liczbą ludzi wychodzących w nasze góry nie tylko zimą, ale i latem. Pogotowie lotnicze nawet w 6 minut może dolecieć ze swojej bazy do miejsca wypadku w górach. Dlatego chcemy, żeby to pogotowie było u nas na co dzień.

Druga kwestia to sprawa likwidacji działającego przy Bielskim Pogotowiu Ratunkowym zintegrowanego Centrum Dyspozycyjnego. Ogromne środki pieniężne zostały wydane na nie w 2010 r. Jednak w tej chwili rząd chce, żeby na terenie województwa śląskiego były tylko dwie dyspozytornie – jedna w Katowicach, a druga prawdopodobnie w Zabrzu. My uważamy, że mamy taką specyfikę górską, że ta dyspozytornia powinna jak najbardziej pozostać u nas. Przenoszenie jej do Katowic nie przyniesie żadnych efektów. Dlatego zarówno Komisja Zakładowa, jak i Zarząd Regionu wystosowały odpowiednie stanowiska w tych dwóch sprawach. Włączamy się w to, bo widzimy potrzebę działania na rzecz społeczeństwa na Podbeskidziu.

A jakie kłopoty przyniósł Wam ze sobą koronawirus?

Jesteśmy dużym ośrodkiem przemysłu motoryzacyjnego, a przez koronawirusa motoryzacja przeżywa ogromny kryzys związany ze spadkiem produkcji. Niepokoi nas to, że pracodawcy sami mówią o braku zamówień. Co prawda nie ma jeszcze dużego wzrostu bezrobocia, bo w Bielsku straciło pracę ok. 1000 osób, ale martwi nas, że już wkrótce może ruszyć lawina zwolnień. Kolejna ważna rzecz to problemy w czechowickiej kopalni Silesia, gdzie przerwano wydobycie. Kopalnia może zostać zlikwidowana, jeśli nie znajdą się inwestorzy. W tej chwili „Solidarność” zaangażowała się w poszukiwanie inwestorów.

Niemal co tydzień pytam przewodniczących o ich początki w „Solidarności”. A jak rozpoczęła się Pana przygoda z „S”?

Gdy „Solidarność” powstawała, byłem jeszcze w liceum. Do związku zapisałem się w 1989 r., gdy pracowałem już w elektrociepłowni w Bielsku. W 1997 roku powstała organizacja związkowa w firmie Carbon Bielsko. Tam zostałem wybrany do komisji zakładowej jako sekretarz. Później zostałem tam wiceprzewodniczącym, a następnie przewodniczącym. W 2006 r. zostałem wybrany do Zarządu Regionu Podbeskidzie.

Od 2007 do 2014 r. byłem odpowiedzialny za rozwój związku w regionie. To była prawdziwa szkoła życia. Dlatego też od 2014 r., gdy zostałem przewodniczącym ZR, robię wszystko z myślą o rozwoju związku. Szukam takich rozwiązań, które mogą przyciągnąć ludzi do związku. I chyba przynosi to pozytywne rezultaty, bo od 2014 r. nie było u nas spadku „uzwiązkowienia”, a wręcz przeciwnie – same wzrosty.

Jakie to rozwiązania?

Pierwsza rzecz, którą zrobiliśmy, to wzmocnienie działu prawnego. Nie zajmuje się on jedynie sprawami prawa pracy, ale też prywatnymi sprawami członków związku. Podjęliśmy decyzję, że nasi prawnicy będą reprezentować związkowców w ich osobistych sprawach, z którymi się do nas zwracają. Staramy się nie tylko pomagać w pisaniu pozwów, ale też reprezentować naszych członków przed sądem. To jest nasza solidarność wyrażona wobec każdego członka związku.

Bardzo mocno rozbudowaliśmy też różne programy. Jako jedni z pierwszych mieliśmy zniżki w Lotosie dla naszych związkowców. Mamy też rabaty na siłownie, organizujemy wydarzenia rekreacyjne i sportowe. Staramy się oferować ludziom różne rozwiązania, by w jak największym stopniu mogli korzystać z przynależności związkowej.

Przedruk z „Tygodnika Solidarność” nr 25 z 19 czerwca 2020 r.