Anastazja i Aleksiej Puchalscy do Kobiernic w gminie Porąbka przyjechali z Ługańska na Ukrainie. Cieszą się, że umknęli przed wojną.

Tutaj ich domek nie jest duży, mają dwa pokoje dla siedmiu osób. Ale to nieważne, najważniejsze, że nic w nim nie grozi, bo stoi daleko od wojny. ? Wszyscy tutaj tacy serdeczni, pomagają, jak tylko mogą ? mówi Anastazja.
Aleksiej wyjechał z Ługańska, z całą rodziną chciał się znaleźć jak najdalej od wojny. Emilia, najmłodsza córka, właśnie się rodziła. Nie chciał najbliższych narażać na niebezpieczeństwo. Wyjechali do Kijowa, ale tam również nie czuli się bezpiecznie. Bo co ich tam czekało? Przecież wojna może dotrzeć także w to miejsce. Czy nie lepiej wyjechać do Polski?
Do kraju przodków postanowił wyjechać najpierw sam, na krótko, zorientować się, jak bezpiecznie można sprowadzić rodzinę. Choć planował, że zajmie to tylko tydzień, nie było go przez miesiąc.
Jadąc do Polski wyjeżdżał w nieznane. Ze znajomym księdzem kierował się do Wrocławia, tam osiedliła się kuzynka z Kazachstanu. Liczył, że będzie mogła mu pomóc. Po drodze w Radomiu zepsuł się im samochód, do Wrocławia już nie dotarli. Przez kolejnych znajomych trafił najpierw do Warszawy, potem do Bielska-Białej. Wtedy pojawiła się propozycja pracy w Kobiernicach. Od razu skorzystał, tym bardziej, że pracodawca dla niego i rodziny wynajął tutaj domek. Aleksiej mógł szybko sprowadzić najbliższych.


Łańcuch pomocnych ludzi


Kobiernice nie pojawiły się jednak na drodze Aleksieja i jego rodziny tak całkiem przypadkowo, jak początkowo mogło się mu wydawać. Ich mała parafia w Ługańsku już jakiś czas temu nawiązała kontakty z księżmi z Polski, którzy pomagali katolikom na Wschodzie. Tak poznali tych, którzy wspierali Kościół w Charkowie. Wśród nich był również ks. kanonik Marek Kręcioch, proboszcz parafii w Kobiernicach. Za swoją pomoc dla katedry i diecezji charkowsko-zaporowskiej otrzymał nawet medal od tamtejszego biskupa. ? Od wielu lat pomagamy naszym rodakom. Teraz, gdy zaszła taka potrzeba, też nie odmówiliśmy ? wyjaśnia ks. Kręcioch.
Parafia św. Urbana w Kobiernicach przyłączyła się do całego szeregu ludzi, którzy wspierają rodzinę Puchalskich. Każdy pomaga, jak potrafi, m.in. zakupiono dla nich węgiel, znalazły się meble i sprzęt domowy. Puchalscy otrzymują też sporo odzieży z różnych stron, dostarczył ją także ks. Jan Byrt z ewangelickiej parafii w Szczyrku Salmopolu.
Dla dziewczynek jest miejsce w przedszkolu. W tym wypadku też polska rodzina z Ukrainy spotkała się z daleko idącą pomocą lokalnej społeczności ? zwolniono ich z części opłat, a sąsiadka codziennie zawozi dziecko do przedszkola. Na razie na zajęcia uczęszcza najstarsza Justyna. Rodzice trochę obawiali się, jak się odnajdzie w nowym miejscu, ale dziewczynce w przedszkolu podoba się. Dwuletnia Juliana zacznie chodzić do przedszkola w marcu.

Opłata za kartę


? Chcemy, aby czuli się u nas dobrze. Wiele osób zaangażowało się w niesienie pomocy ? mówi wójt Porąbki Czesław Bułka. Od początku władze lokalne i cała społeczność gminy niosła pomoc. Ale tej oficjalnej, udzielanej przez instytucje wsparcia, jak Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej, nie można było do tej pory uruchomić. ? Pojawił się problem, bo taką instytucjonalną pomoc można udzielać osobom, które mają kartę stałego pobytu ? wyjaśnia wójt Bułka. Dla rodziny Puchalskich zdobycie takich dokumentów wydało się nie do zrealizowania. Opłata skarbowa za jedną kartę wynosi 670 zł. Dla pięcioosobowej rodziny i dwojga rodziców Aleksieja oznaczało to wydatek sięgający 5 tys. zł.
Wójt zwrócił się o pomoc do parafian. Ks. Marek Kręcioch i inni księża w parafiach gminy Porąbka ogłosili, że w jedną z niedziel lutego po mszach będą zbierane pieniądze dla rodziny z Ukrainy. W ten sposób udało się zebrać wystarczającą sumę. ? Liczymy, że teraz uda się szybko załatwić wszystkie niezbędne formalności ? mówi sekretarz gminy Porąbka Kazimierz Gałuszka, który w Kobiernicach z Puchalskimi mieszka po sąsiedzku i stale im pomaga.


Jest praca!


Kazimierz Gałuszka pośredniczył w znalezieniu pracy dla taty Aleksieja, teraz szuka zatrudnienia także dla pozostałych członków rodziny. ? Praca jest dla nas ważna, bo pozwoli ze spokojem myśleć o przyszłości ? mówi Anastazja. Też rozgląda się za pracą dla siebie. Oboje z Aleksiejem są wykształceni ? on jest grafikiem, Anastazja zdobyła kwalifikacje z języka francuskiego i angielskiego. Ma zdolności językowe, już całkiem dobrze posługuje się językiem polskim, choć przed przyjazdem właściwie się go nie uczyła. ? Jak człowiek musi się dogadać, to szybko uczy się języka ? wyjaśnia.
Tata Aleksieja pracuje w swoim zawodzie, jest tokarzem, chwali sobie nową pracę. ? Na szczęście tutaj jest praca ? mówi Aleksiej. Także babcia chce pracować. Przyzwyczajona jest do wytężonej roboty, bo przez wiele lat pracowała w kopalni. ? Tutaj węgiel jest cięższy, niż u nas ? dodaje, przypominając sobie zdziwienie, jakie towarzyszyło, gdy pierwszy raz przywieźli do domku węgiel.
Jednym z poważniejszych powodów, dla których wyjechali z Ługańska, była właśnie obawa przez brakiem pracy. Wojna spowodowała, że nie można było być pewnym, co przyniesie kolejny dzień. Teraz dotarły do nich wieści z Ługańska, że z ich parafii, liczącej kiedyś około setki osób, pozostało na miejscu około dziesięciu. Ich proboszcz od wielu lat do oddalonych od kościoła wiernych docierał przy pomocy skype?a, czyli kamery podłączonej do Internetu. Przy tej okazji udało się religijnej wspólnocie z Ługańska nawiązać wiele kontaktów, także za granicą. Msze odbierane były w Chinach, Japonii, na Białorusi. Toteż, gdy przyszła wojna wiele osób stamtąd zaoferowało udzielenie pomocy ługańskim parafianom.
Aleksiej i Anastazja cieszą się, że ich rodzina znalazła bezpieczną przystań. Niedawno usłyszeli, że duża grupa Ukraińców z Ługańska trafiła na Pomorze, gdzie też udzielono im pomocy. Nawet nie myślą o powrocie na Ukrainę po wojnie, bo uważają, że będzie to niemożliwe. ? Boimy się, że nawet tutaj Rosja przyjdzie ? wyjaśniają.